English translation - below.
Po przybyciu do Algeciras i nacieszeniu się smakami, barwami i grudniowymi słonecznymi promieniami szybko przekonaliśmy się, że na
peryferiach południowych miasteczek są hermetyczne osiedla, na których
przybysze tacy jak my to guiris. A ciekawość wobec guiris często przekracza „zdrowe” granice, czego również doświadczyliśmy na własnej skórze. Przy okazji tak
sobie pomyślałam, że tym, którzy budują ścianę uprzedzeń wobec ludzkiej odmienności
niejednokrotnie przydałaby się taka wycieczka do miejsc, w których to oni okażą
się „odmieńcami”- oto inność wszędzie znaczy… trochę co innego. ;) Nie twierdzę, że jadąc tu trzeba drżeć z obawy o swój los - ot, po prostu przed wyprawą lepiej sprawdzić, gdzie najlepiej się zatrzymać (i czy trafiająca się akurat okazja mieszkaniowa jest tą, z której faktycznie warto skorzystać). Nam to doświadczenie wystarczyło - pożegnaliśmy
więc ulubionego, sympatycznego sprzedawcę - Palestyńczyka z okolicznego sklepiku, którego
uśmiech, powitanie hello my
friends! i czekoladowe
rogaliki dodawały mocy - i ruszyliśmy do La Linea, miejsca położonego nieopodal.
To niewielkie i trochę zapomniane przez los miasteczko
graniczące z Gibraltarem jest kolejnym (i z pewnością nie ostatnim)
przystankiem na naszej „przeprowadzkowej” mapie. Za nadmorską promenadą, w cieniu
palm daktylowych, kryją się wąskie chodniki, odrapane mury i na wpół wybudowane domy, porzucone
plany i oznaki cichej rezygnacji... a może "odpuszczenia sobie"? Pełno tu ulicznych okrzyków, dzieciaków klaszczących na chodnikach w rytm muzyki w swojej głowie; barwnych domków, wszechobecnych świńskich nóg (jamón) wiszących na marketowych hakach. Trudno znaleźć osobę mówiącą po angielsku choćby w stopniu komunikatywnym. Ciężko się tu zgubić, nie tylko za sprawą kierunkowskazu - gibraltarskiej
skały, widocznej niemal z każdego miejsca. Miasteczko szybko można obejść i po
krótkim czasie - w którąkolwiek stronę się wyruszy, przeważnie trafia się do
miejsca już poznanego. Co nie znaczy, że nie doświadczamy tu swoich małych i
większych zaskoczeń (część z nich - tuż tuż, poniżej). ;)
A tuż obok - słynny Gibraltar, kandyzowana i wypucowana na wysoki połysk, dość słodka choć miejscami przereklamowana wisienka na hiszpańsko-brytyjskim torcie. Pyszniący się wspaniałością hotelowych wieżowców, wznoszącym się ku górze rezerwatem przyrody Upper Rock (tak, to tam gdzie mieszkają małpy; tak, są piękne i niezwykłe, ale lubią torebki, zwłaszcza turystów z przekąskami i samotnych turystek śmigających na piechotę; tak, reprezentowałam grupę numer dwa - mam urwany pasek przy torbie na pamiątkę szarpaniny z dwiema małymi "gansterkami"). Zewsząd pobrzmiewa miły dla mego ucha brytyjski akcent, a przy Main Street przed oczami wyrastają słynne czerwone budki telefoniczne. Jachty zacumowane przy blokach, po sąsiedzku, a ruch uliczny raz po raz zatrzymuje się, by umożliwić samolotom bezpieczne lądowanie. Mili państwo, byliśmy w Hiszpanii, jesteśmy w Anglii. Poniższe zdjęcia nie opowiedzą jednak o tym - migawek z Gibraltaru pełno w sieci. Oto moja wersja wydarzeń - La Linea i na deser Algeciras, raz jeszcze - odkryte na nowo:
Powyżej - La Linea, fragment promenady obok Gibraltaru
Każdy dom kryje swoją historie, tu - kryje ją również każdy... kawałek talerza. Ciekawa jestem, w jakich okolicznościach były tłuczone:
Cmentarz w La Linea mnie oczarował. Piętrowe "półki" (na których można znaleźć nie tylko sztuczne kwiaty) i kolory, oddające ducha hiszpańskiej religii i tradycji:
Pamięć o zmarłych, a obok - miejsca zapomniane dla żywych. W La Linea nie brakuje takich obrazków:
Park u stóp Gibraltaru. Rzadko kiedy ktoś się tędy przechadza, a jeśli już - to zapewne po to by przejść na przełaj z punktu A do punktu B. Choć fotogeniczny, na żywo zaskakuje ilością połamanych drzew, zerwanych kabli i pozostałości po tym, co zapewne kiedyś służyło mieszkańcom:
Wyjeżdżając z La Linea można natknąć się na domy przy plaży, tuż przy uprzemysłowionej części morza. Nieopodal portu unosi się niekiedy charakterystyczny, "przemysłowy" zapach.
Weekendowe odwiedziny w Algeciras i odkrywanie miejsc, których wcześniej zwiedzić nie zdążyliśmy. Tu, na plaży można sobie uświadomić, że właśnie stoi się na zetknięciu trzech światów: północnoafrykańskiego Maroko, hiszpańskiej ziemi i skrawka terenów brytyjskich. Wszystkie lądy widać z tego miejsca. Na końcu plaży woda zagarnęła część lądu tworząc cypel, wchodzący wgłąb morza. Dzięki temu można było wkroczyć niemal do oceanu:
Przebywając w Algeciras po raz wtóry, uświadomiliśmy sobie jak mocno czuć tam wpływ Maroka. Uliczki z arabskimi szyldami, marokańskie knajpki. Kąty, gdzie przewaga mężczyzn na ulicach jest widoczna. Tu Hiszpania miesza się już z Afryką, tworząc melanż barwny i zarazem nieco niebezpieczny. Znaleźliśmy się w miejscach, których nie przemierzyliśmy będąc na miejscu. I wreszcie - przekonaliśmy się, że w niepozornej lokalnej restauracji Marrakech można zjeść ogromne porcje pysznych, warzywnych przysmaków. :)
Na krańcach Andaluzji nie brak kontrastów - szarość murów i barwne kafelki, kobiety w hidżabach obok mocno wystylizowanych Hiszpanek, które widać i słychać z daleka. A nieopodal - brytyjskość, przefiltrowana przez hiszpańskie tradycje i turystyczne wpływy. Rotacja mieszkańców, mieszanka towarów i kultur, wylewająca się do Cieśniny Gibraltarskiej przez przesmyki lokalnych portów. Słodko-gorzka mieszanka doprawiona szczyptą południowego słońca. I my, smakujący jej po trochu - czasem przegryzając z trudem, a czasem - pochłaniając z apetytem i ciekawością.
Na krańcach Andaluzji nie brak kontrastów - szarość murów i barwne kafelki, kobiety w hidżabach obok mocno wystylizowanych Hiszpanek, które widać i słychać z daleka. A nieopodal - brytyjskość, przefiltrowana przez hiszpańskie tradycje i turystyczne wpływy. Rotacja mieszkańców, mieszanka towarów i kultur, wylewająca się do Cieśniny Gibraltarskiej przez przesmyki lokalnych portów. Słodko-gorzka mieszanka doprawiona szczyptą południowego słońca. I my, smakujący jej po trochu - czasem przegryzając z trudem, a czasem - pochłaniając z apetytem i ciekawością.
EN
After coming to
This small (and a bit forgotten by the fate) town bordering
And the famous neighbor -
[first photo - the part of promenade in La Linea, close to Gibraltar]
Every house hides their story, here - the story is hidden also in every... piece of plate. I was wondering in what circumstances there were broken:
[photos above]
Cemetery in La Linea charmed me. Storied "shelves" (where you can find something more than only artificial flowers) and colors, reflecting the spirit of the Spanish religion and traditions:
[photos above]
The memory of the dead, and the next - forgotten places to live. La Linea is no shortage of such images:
[photo above - shabby street walls]
Park at the foot of Gibraltar. Rarely someone walks here and if so - probably he just goes across, from point A to point B. While photogenic, in "live" version it surprises with amount of broken trees, broken cables and the remains of what probably used to serve the residents:
[photo above - palm trees]
Leaving the town you come across the houses on the beach, right on the industrialized parts of the sea. Sometimes near the port rises characteristic, "industrial" smell.
[photo above]
Last weekend in Algeciras and discovering places that previously we didn't visit. Here on the beach you can realize that you just stand on the contact of the three worlds: the North African Morocco, the Spanish piece of land and areas of UK. All lands can be seen from this place. At the end of the beach water had seized part of the land and formed the headland which seems to enter into the depths of the sea. As a result, we could almost step into the ocean:
[photo above - the beach]
During our last visit in Algeciras we realized once again how strongly we can feel there influence of Morocco. Streets with arabian signboards, Moroccan cafes. Angles, where the dominance of men on the streets is visible. Here Spain is mixed with Southern Africa, creating a colorful and also a bit dangerous blend. We found ourselves in places where we wasn't before, when we were on the spot. And finally - we have found that in the humble local restaurant Marrakech we can eat huge portions of tasty vegetable delicacies. :)
The Southern End of the Andalusia is full of contrasts - gray walls and colorful tiles, ladies in hijabs next to Spanish women, which can be seen and heard from afar. A close - Britishness, filtered by the Spanish traditions and tourist receipts. Rotation of the residents, a mix of goods and cultures, that come to the Straits of Gibraltar by the local ports. A bitter sweet blend flavored with a hint of southern sound. And we slowly tasting it - sometimes biting with difficulty, and sometimes - imbibing with gusto and curiosity.