czwartek, 30 stycznia 2014

Hiszpania, ciąg dalszy: w cieniu Gibraltaru / Spain, continuation: in the shadow of Gibraltar

English translation - below.

Po przybyciu do Algeciras i nacieszeniu się smakami, barwami i grudniowymi słonecznymi promieniami szybko przekonaliśmy się, że na peryferiach południowych miasteczek są hermetyczne osiedla, na których przybysze tacy jak my to guiris. A ciekawość wobec guiris często przekracza „zdrowe” granice, czego również doświadczyliśmy na własnej skórze. Przy okazji tak sobie pomyślałam, że tym, którzy budują ścianę uprzedzeń wobec ludzkiej odmienności niejednokrotnie przydałaby się taka wycieczka do miejsc, w których to oni okażą się „odmieńcami”- oto inność wszędzie znaczy… trochę co innego. ;) Nie twierdzę, że jadąc tu trzeba drżeć z obawy o swój los - ot, po prostu przed wyprawą lepiej sprawdzić, gdzie najlepiej się zatrzymać (i czy trafiająca się akurat okazja mieszkaniowa jest tą, z której faktycznie warto skorzystać). Nam to doświadczenie wystarczyło - pożegnaliśmy więc ulubionego, sympatycznego sprzedawcę - Palestyńczyka z okolicznego sklepiku, którego uśmiech, powitanie hello my friends! i czekoladowe rogaliki dodawały mocy - i ruszyliśmy do  La Linea, miejsca położonego nieopodal.


To niewielkie i trochę zapomniane przez los miasteczko graniczące z Gibraltarem jest kolejnym (i z pewnością nie ostatnim) przystankiem na naszej „przeprowadzkowej” mapie. Za nadmorską promenadą, w cieniu palm daktylowych, kryją się wąskie chodniki, odrapane mury i na wpół wybudowane domy, porzucone plany i oznaki cichej rezygnacji... a może "odpuszczenia sobie"? Pełno tu ulicznych okrzyków, dzieciaków klaszczących na chodnikach w rytm muzyki w swojej głowie; barwnych domków, wszechobecnych świńskich nóg (jamón) wiszących na marketowych hakach. Trudno znaleźć osobę mówiącą po angielsku choćby w stopniu komunikatywnym. Ciężko się tu zgubić, nie tylko za sprawą kierunkowskazu - gibraltarskiej skały, widocznej niemal z każdego miejsca. Miasteczko szybko można obejść i po krótkim czasie - w którąkolwiek stronę się wyruszy, przeważnie trafia się do miejsca już poznanego. Co nie znaczy, że nie doświadczamy tu swoich małych i większych zaskoczeń (część z nich - tuż tuż, poniżej). ;) 

A tuż obok - słynny Gibraltar, kandyzowana i wypucowana na wysoki połysk, dość słodka choć miejscami przereklamowana wisienka na hiszpańsko-brytyjskim torcie. Pyszniący się wspaniałością hotelowych wieżowców, wznoszącym się ku górze rezerwatem przyrody Upper Rock (tak, to tam gdzie mieszkają małpy; tak, są piękne i niezwykłe, ale lubią torebki, zwłaszcza turystów z przekąskami i samotnych turystek śmigających na piechotę; tak, reprezentowałam grupę numer dwa - mam urwany pasek przy torbie na pamiątkę szarpaniny z dwiema małymi "gansterkami"). Zewsząd pobrzmiewa miły dla mego ucha brytyjski akcent, a przy Main Street przed oczami wyrastają słynne czerwone budki telefoniczne. Jachty zacumowane przy blokach, po sąsiedzku, a ruch uliczny raz po raz zatrzymuje się, by umożliwić samolotom bezpieczne lądowanie. Mili państwo, byliśmy w Hiszpanii, jesteśmy w Anglii. Poniższe zdjęcia nie opowiedzą jednak o tym - migawek z Gibraltaru pełno w sieci. Oto moja wersja wydarzeń - La Linea i na deser Algeciras, raz jeszcze - odkryte na nowo:


Powyżej - La Linea, fragment promenady obok Gibraltaru





Każdy dom kryje swoją historie, tu - kryje ją również każdy... kawałek talerza. Ciekawa jestem, w jakich okolicznościach były tłuczone: 



Cmentarz w La Linea mnie oczarował. Piętrowe "półki" (na których można znaleźć nie tylko sztuczne kwiaty) i kolory, oddające ducha hiszpańskiej religii i tradycji:




Pamięć o zmarłych, a obok - miejsca zapomniane dla żywych. W La Linea nie brakuje takich obrazków:


Park u stóp Gibraltaru. Rzadko kiedy ktoś się tędy przechadza, a jeśli już - to zapewne po to by przejść na przełaj z punktu A do punktu B. Choć fotogeniczny, na żywo zaskakuje ilością połamanych drzew, zerwanych kabli i pozostałości po tym, co zapewne kiedyś służyło mieszkańcom:


Wyjeżdżając z La Linea można natknąć się na domy przy plaży, tuż przy uprzemysłowionej części morza. Nieopodal portu unosi się niekiedy charakterystyczny, "przemysłowy" zapach.


Weekendowe odwiedziny w Algeciras i odkrywanie miejsc, których wcześniej zwiedzić nie zdążyliśmy. Tu, na plaży można sobie uświadomić, że właśnie stoi się na zetknięciu trzech światów: północnoafrykańskiego Maroko, hiszpańskiej ziemi i skrawka terenów brytyjskich. Wszystkie lądy widać z tego miejsca. Na końcu plaży woda zagarnęła część lądu tworząc cypel, wchodzący wgłąb morza. Dzięki temu można było wkroczyć niemal do oceanu:




Przebywając w Algeciras po raz wtóry, uświadomiliśmy sobie jak mocno czuć tam wpływ Maroka. Uliczki z arabskimi szyldami, marokańskie knajpki. Kąty, gdzie przewaga mężczyzn na ulicach jest widoczna. Tu Hiszpania miesza się już z Afryką, tworząc melanż barwny i zarazem nieco niebezpieczny. Znaleźliśmy się w miejscach, których nie przemierzyliśmy będąc na miejscu. I wreszcie - przekonaliśmy się, że w niepozornej lokalnej restauracji Marrakech można zjeść ogromne porcje pysznych, warzywnych przysmaków. :)

Na krańcach Andaluzji nie brak kontrastów - szarość murów i barwne kafelki, kobiety w hidżabach obok mocno wystylizowanych Hiszpanek, które widać i słychać z daleka. A nieopodal - brytyjskość, przefiltrowana przez hiszpańskie tradycje i turystyczne wpływy. Rotacja mieszkańców, mieszanka towarów i kultur, wylewająca się do Cieśniny Gibraltarskiej przez przesmyki lokalnych portów. Słodko-gorzka mieszanka doprawiona szczyptą południowego słońca. I my, smakujący jej po trochu - czasem przegryzając z trudem,  a czasem - pochłaniając z apetytem i  ciekawością.


EN

After coming to Algeciras and enjoying the flavors, colors and the December sun we quickly learned that on the outskirts of the southern towns are hermetic settlements, where newcomers like us are guiris. A curiosity to guiris often exceeds "healthy" limits, which we also experienced. By the way, I thought that those who build a wall of prejudice against human differences often could take some trip to the places where they will perceived as aliens - the difference everywhere can mean... something different. ;) I'm not saying that you have to fear for your fate if you want to arrive here - just before trip better check out the best places to stay (and check whether the housing occasion which you have is really worthwhile). We were experienced enough - so we said goodbye to our lovable reseller - a Palestinian from the surrounding shop, whose smile, greeting hello my friends and chocolate croissants gave us power – and we moved to La Linea, the place which is nearby.


This small (and a bit forgotten by the fate) town bordering Gibraltar is another (and certainly not the last) stop on our "map of moves”. Behind the seafront promenade, in the shade of dactyl palms, are hidden the narrow sidewalks, shabby walls and half-built houses, abandoned plans and signs of quiet resignation ... or maybe just of "letting go"? Here’s a lot of street shouts, kids clapping on the sidewalks to the music in their heads, colorful houses, the ubiquitous pig leg (jamón) hanging on market hooks. It's hard to find a person speaking in English even on basic, communicative level. It's hard to get lost here, not only because of the indicator - the Gibraltar rock, visible from almost anywhere. After a short time you can get around the town and - in either direction you’ll go, you  will usually arrive to the place already known. But it doesn’t mean that we don’t experience here our small and large surprises (some of them – here, below). ;)


And the famous neighbor - Gibraltar, candied and glossy, sweet but a little overrated icing on the Spanish-British cake. The splendor of high rise hotels, the Upper Rock nature reserve (yes, that’s the place where the monkeys live; yes, they are beautiful and amazing, but they also like handbags, especially tourists with snacks and tourists who walk alone; yes, I represented a group number two - I have a broken bag belt after struggle with two little monkey gangsters). Everywhere resounds British accent (which is pleasant to my ears), and on Main Street in front of the eyes appear famous red telephone boxes. Yachts moored in the neighborhood, and time after time traffic stops so the aircrafts can land safely on the landing strip. Ladies and gentelmen, we were in Spain, we are in England. Anyway, my photos will not talk about it here, you can find a lot of snapshots of Gibraltar on the web. Here’s my version - La Linea and Algeciras for dessert, discovered once again.

[first photo - the part of promenade in La Linea, close to Gibraltar]

Every house hides their story, here - the story is hidden also in every... piece of plate. I was wondering in what circumstances there were broken:

[photos above]

Cemetery in La Linea charmed me. Storied "shelves" (where you can find something more than only artificial flowers) and colors, reflecting the spirit of the Spanish religion and traditions:

[photos above]

The memory of the dead, and the next - forgotten places to live. La Linea is no shortage of such images:

[photo above - shabby street walls]

Park at the foot of Gibraltar. Rarely someone walks here and if so - probably he just goes across, from point A to point B. While photogenic, in "live" version it surprises with amount of broken trees, broken cables and the remains of what probably used to serve the residents:

[photo above - palm trees]

Leaving the town you come across the houses on the beach, right on the industrialized parts of the sea. Sometimes near the port rises characteristic, "industrial" smell.

[photo above]

Last weekend in Algeciras and discovering places that previously we didn't visit. Here on the beach you can realize that you just stand on the contact of the three worlds: the North African Morocco, the Spanish piece of land and areas of UK. All lands can be seen from this place. At the end of the beach water had seized part of the land and formed the headland which seems to enter into the depths of the sea. As a result, we could almost step into the ocean:

[photo above - the beach]

During our last visit in Algeciras we realized once again how strongly we can feel there influence of Morocco. Streets with arabian signboards, Moroccan cafes. Angles, where the dominance of men on the streets is visible. Here Spain is mixed with Southern Africa, creating a colorful and also a bit dangerous blend. We found ourselves in places where we wasn't before, when we were on the spot. And finally - we have found that in the humble local restaurant Marrakech we can eat huge portions of tasty vegetable delicacies. :)

The Southern End of the Andalusia is full of contrasts - gray walls and colorful tiles, ladies in hijabs next to Spanish women, which can be seen and heard from afar. A close - Britishness, filtered by the Spanish traditions and tourist receipts. Rotation of the residents, a mix of goods and cultures, that come to the Straits of Gibraltar by the local ports. A bitter sweet blend flavored with a hint of southern sound. And we slowly tasting it - sometimes biting with difficulty, and sometimes - imbibing with gusto and curiosity.






poniedziałek, 20 stycznia 2014

Dzień Babci, Dzień Dziadka / Grandma's Day, Grandpa's Day

English translation - below.

Jutro Dzień Babci, a pojutrze swoje święto obchodzą dziadkowie. Pamiętajcie. ;) Ja z tej pierwszej okazji przygotowałam swojej babuszce  usłaną życzeniami i akwarelowymi literkami kartkę - improwizowaną, bez szkicowania - ot, totalny freestyle. Została wysłana i mam nadzieję, że zdąży dotrzeć na czas:


Przy tejże okazji przypominam sobie również o innych babciach i dwie z nich wyciągam z szuflady (czy jak kto woli - z folderów) by mogły ujrzeć światło dzienne. Oto "moje" babcie, dotąd przeze mnie nie publikowane, a powstałe w różnych okolicznościach. Pierwsza narodziła się przy okazji ilustrowania ostatniej książki (właściwie to jednej z ostatnich, ale o tym wkrótce ;>) - do kompletu wybrałam inne prace, ta wydała mi się trochę za słodka. Ale w końcu mowa o Dniu Babci, tu słodycze są jak najbardziej na miejscu, dorabiam więc ornament u góry i u dołu i oto jest, babcia - promienna, radosna - czyli taka, jaką chcemy widzieć swoje babcie nie tylko od święta. Taddam:

A skoro o słodyczach mowa - "babcia" zadziorna i niebezpieczna, leśna samotniczka, strażniczka cukrowo - piernikowej chatki. Baba Jaga, ta od Jasia i Małgosi - rozkładówka, którą stworzyłam jakiś czas temu w ramach europejskiego konkursu "Opowiadania na tacy". Tak, wiem - nasze babcie to przeważnie istoty, które chętnie dzielą się słodyczami (wnusiu, mizernie wyglądasz, zjedz batonika), ale dziś oddam szacunek również Babie Jadze, może nie powinna była traktować Jasia jako potencjalny obiad, ale z drugiej strony - broniła swego dobytku przed małymi wystraszonymi głodomorami, a to niełatwe zadanie (tak, Pawełku, pamiętam naszą rozmowę o jej trudnej sytuacji ;>). Przyznajcie się, kto zazdrościł jej chatki choć przez chwilę? Ja tak. ;) A ilustrację lubię, więc pokazuję:




Babcie, Dziadkowie, wszystkiego naj! :)


EN

Remember, tomorrow (in Poland) - Grandma's Day and day after tomorrow - Grandpa's Day! :) For this occasion I prepared for my grandma this improvised card - full of painted letters and best wishes, freestyle without sketching. I've sent it and I hope that it will arrive right on time (picture above).

That was also good opportunity to remind myself about other grandmas and today two of them I pull out from the drawer (or - as you wish - from folders) to let them see the light of day. Here are "my" grandmas, which were not published by me yet, made in various circumstances. First was "born" when I was making illustrations to the last book (acctualy - one of the last but about it - soon ;>) - to the series I chosed other works, this one seemed to be a bit too sweet for me. But now we're talking about Grandma's Day, here sweets are fine so I added some ornament at the top and at the bottom and here she is - grandma, happy and bright, as we want to see our grandmas, no only on holidays. Taddam (picture above)!

And if we're talking about sweets - dangerous and pugnacious "grandma", forest loner, guardian of gingerbread and sugar house. The Witch, the one from "Hansel and Gretel" - spread which I made some time ago for european competition "Europa a la carte". Yes, I know - our grandmas are usually the persons, which gladly share their sweets (My dear, you don't look good today, would you like to eat some chocolate bar?) but today I'll give some respect also for the Witch - well, maybe she shouldn't treat Hansel like a potential dinner but on the other hand - she was also trying to protect her property from little starvelings, and it's not easy (yes, Pawełek, I remember our conversation about her difficult situation ;>). Admit it, who envied her this house just even for a moment? I did. ;) And I like this illustration, so I'm showing it (pictures above).

Grandmas and grandpas, wish you all the best!